Rozdział Trzeci - Biologiczna Matka

     Po kilku minutach do sali wpadła kobieta. Miała tak samo złote włosy jak ja, chociaż trochę posiwiałe. Na twarzy błyszczały te same ciemne oczy, które widywałem, co rano, w odbiciu lustra w łazience. Nawet brwi mieliśmy podobne.
      To musi być moja matka - pomyślałem wstając z łóżka.
  - Syneczku mój kochany! Szczęście, że Klara nie umie dobrze strzelać. Inaczej już byś nie żył - oznajmiła padając na kolana obok łóżka. - Obiecuję ci, że jak tylko się obudzisz, wrócisz do mnie i do Klary - wyjeżdżamy stąd. Tylko obudź się zanim on zabije tę kobietę, którą uważałeś za matkę i tę małą dziewczynkę. Powinien siedzieć w więzieniu, ale jego celem jesteś ty. To ty musisz zginąć, aby on czuł się spełnionym człowiekiem.
     O czym ona mówi!?
Dlaczego mój ojciec ma mnie zabić!?
Dlaczego nie mogę ją o nic zapytać!? - krzyczałem w myślach.
  - Pewnie zastanawiasz się teraz po co ja ci to mówię, bo wiem, że mnie słyszysz. Wiem, że stoisz obok i patrzysz się na mnie nie wierząc w moje słowa. Tyle, że ja chcę byś uwierzył w tego co sprawił, że ty widzisz teraz wszystko co dzieje się dookoła ciebie. Chcę żebyś uwierzył w tego co stworzył świat; w Boga.
  - Po co mam w niego wierzyć? - zapytałem, tym razem, na głos.
  - Bo tylko on da ci siłę, żebyś potrafił przejść przez tę prawdę, on nauczy cię jak przebaczać, on stanie się twoim drogowskazem. Wystarczy, że uwierzysz, tu i teraz, a pójdziesz do nieba - oznajmiła tak jakby usłyszała moje pytanie.
  - Co jeśli on nie istnieje?
  - Jeśli nie spróbujesz uwierzyć, nie dowiesz się.
  - Więc co mam zrobić?
  - Uwierzyć, zaufać i pokochać Boga, Ojca Wszechmogącego.
  - Jasne, łatwo ci mówić - odparłem ściszając głos.
  - Oczywiście, że mi jest łatwo mówić, bo ja uwierzyłam i wybaczyłam mordercy twojego ojca to, że go zabił i zabrał mi cię jak byłeś malutki.
     Byłem coraz bardziej zaniepokojony tą sytuacją. 
Kim w końcu był ten człowiek, z którym mieszkałem przez szesnaście lat? 
Czy on w ogóle nazywa się Oskar Szymbor? - Byłem tak przejęty tym wszystkim, że nie mogłem doszukać się żadnych logicznych odpowiedzi.
  - Wystarczy, że uwierzysz - powiedziała kobieta, pocałowała moją bezwładną dłoń i ruszyła do wyjścia.
  - Czekaj! - krzyknąłem za nią, a ona zatrzymała się z ręką na klamce. - To pani jest moją matką?
  - Tak. - Po policzkach popłynęły jej łzy.
  - Wydaje mi się, że gdzieś już panią widziałem - oznajmiłem zdziwiony swoim odkryciem.
  - Ja zawsze byłam blisko, kochanie. - Pomachała w stronę łóżka ręką i wyszła.


***


     Siedząc na łóżku zastanawiałem się nad znaczeniem tego całego Boga, w którego nigdy nie wierzyłem.
     Przecież nie było żadnych naukowych dowodów na to, że on istnieje, na to, że istnieje niebo.
     Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem promienie słoneczne, których nigdy wcześniej nie dostrzegałem. Zacząłem się zastanawiać czy mogę wyjść z tego pomieszczenia, bo przecież wcześniej nawet nie przyszło mi to do głowy. Dlaczego? Chyba nie miałem głowy, żeby o tym myśleć.
     Oczywiście jako duch spodziewałem tego, że nie będę mógł dotykać żadnych przedmiotów, więc bez żadnych przeszkód przeszedłem przez drzwi.
     Idąc, sunąc - nie wiem jak nazwać mój sposób poruszania się w tamtym czasie - korytarzem mijałem wielu chorych, ludzi, którzy przyszli w odwiedziny, pielęgniarki i lekarzy, jednak jedna osoba przykułam moją uwagę.
     Po drugiej stronie korytarza stał mężczyzna ubrany w sutannę. Jak podszedłem bliżej to rozpoznałem w nim księdza Mateusza, który przygotowywał mnie do bierzmowania.
     Poszedłem przed siebie, ale on widocznie mnie zauważył i ruszył za mną. Z niepewnością przeszedłem przez drzwi wyjściowe. Przeniknęło przeze mnie ciepłe marcowe powietrze. Poczułem radość w sercu i zobaczyłem złote promienie słońca.
      Zorientowałem się, że za mną stoi ksiądz i obserwował jak ja zachwycałem się pięknym widokiem promieni słonecznych i wczuwałem się w szum wiatru.
  - Jak się masz Prymusie? - zapytał siadając na jednej z ławek za mną.
  - Dobrze, ale jak ksiądz mnie widzi? - Byłem jeszcze bardziej zdziwiony.
  - Bóg polecił mi opiekować się twoją duszą - odpowiedział drapiąc się za uchem. Robił tak zawsze gdy miał coś ważnego na myśli.
  - Znowu ten Bóg, po co on to wszystko robi?
  - Bo cię kocha. On chce żebyś uwierzył i go pokochał.
  - Jak mogę uwierzyć w coś czego nawet nie widziałem?  - Wtedy przypomniały mi się słowa księdza...
  -  Ten kto chodź raz ujrzał Boga, nie ma prawa żyć na tym świecie - zacytował własne słowa jakby czytał mi w myślach.
  - Rozumiem, ale co to oznacza? - zapytałem zdesperowany.
  - Oznacza to tyle, że jakbyś zobaczył Boga, we własnej osobie, nie chciałbyś już żyć tu; na Ziemi - powiedział stanowczo ksiądz.
  - Wie ksiądz jak dziwnie się czuje?
  - Dlaczego?
  - Pierwszy raz rozmawiam szczerze z jakąkolwiek osobą. Dotychczas wszyscy mnie okłamywali, a dopiero po wypadku poznaję prawdę, będąc duchem. Dzięki temu dowiedziałem się, że człowiek, którego uważałem za ojca chciał mnie zabić.
  - Nie spisane są wyroki boskie. Dbaj o swoją relację z Panem, a nic ci się nie stanie. - Pobłogosławił mnie i gdy odszedł kilka kroków, odwrócił się i dodał - Byłbym zapomniał. Nie możesz oddalać się za bardzo od swojego ciała. W przeciwnym razie odłączysz się od niego na dobre. Miłego dnia Damianie. - Znowu odwrócił się i ruszył przed siebie.
     Położyłem łokcie na oparciu ławki i wpatrywałem się w promienie słońca. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, bo jako człowiek, nie mogłem patrzeć wprost w słońce, ponieważ przed oczami robiło się od razu czarno, a później bolały oczy. Chciałbym móc tak spoglądać na świat jako człowiek, ale to może już nigdy nie nastąpić.
     Siedziałem na zewnątrz do czasu aż słońce zaszło za horyzont. Wtedy wróciłem do mojej sali w szpitalu. Bylem spokojny jakby wszystkie problemy zniknęły w gęstej mgle, a ja szczęśliwy płynąłem nad nią.
     Położyłem się obok mojego ciała, zamknąłem oczy i rozmyślałem o niebie, o tym jak tam jest i starałem się odpowiedzieć sobie na jedno pytanie; czy ja kiedykolwiek tam trafię?


***


     Z rozmyśleń wyrwał mnie zapach rosy i zimny wiaterek. Otworzyłem oczy. Okno było otwarte, a nad moim ciałem stał lekarz wraz z moim fałszywym ojcem.
  - Za pięć dni okaże się czy chłopak będzie taki silny by podnieść swój krzyż i dalej iść przez życie - oznajmił doktor.
  - Przecież on i tak się nie obudzi, po co tracić prąd i pieniądze na kogoś kto jest już po drugiej stronie? - zapytał przebiegłym głosem Oskar.
  - Panie Oskarze, nadzieja umiera ostatnia, a wiara jeszcze później - odpowiedział lekarz naciągnąć na siebie swój fartuch. - Żegnam. - Wyszedł.
  - Zginiesz tak samo jak twój zapchlony ojciec. Przez niego zginęła moja żona, dopóki ty żyjesz dopóty ani ja, ani ona nie zaznamy świętego spokoju!
     Wyszedł trzasnąwszy drzwiami.
     Co ten człowiek do mnie ma? 
Jaka jego żona? 
Wychodzi na to, że miał jeszcze jakaś przed tą, z którą jest teraz. Poza tym to, że jego żona zginęła przez mojego ojca to moja wina? 
Nie sądzę - myślałem nerwowo zaciskając kciuki w palcach, a mój wewnętrzny spokój rozpłynął się w powietrzu.
  - To nawet nie była wina twojego ojca. - Rozległ się słodki głos kobiety. - To była moja wina, ale Bóg mi wybaczył, a to jest najważniejsze.
  - Słucham? - zapytałem nie wierząc własnym uszom.
     Rozglądając się dookoła siebie znowu usłyszałem ten sam głos:
  - Nic nie stało się z twojej winy.
     Nagle sylwetka kobiety pojawiła się około metr ode mnie. Była młoda. Miała może z dwadzieścia lat. Ładna brunetka o zielonych oczach przyglądała mi się z widocznym wzruszeniem na twarzy.
  - Kim jesteś? - zapytałem zdziwiony, bo w końcu na co dzień nie rozmawia się z duchami.
     Na co dzień też nie jest się duchem i nie przygląda się swojemu bezwładnemu, nie dającemu oznak życia, ciału - pomyślałem reasumując moją sytuację.
  - Kornelia Szymbor, pierwsza żona mężczyzny, który przed chwileczką stąd wyszedł - oznajmiła, a twarz miała nieprzeniknioną mówiąc to.
  - Czyli jesteś duchem? - wydukałem siadając na łóżku.
  - Oczywiście, że tak. Nie żyję od prawie siedemnastu lat, ale dopiero od trzech jestem w niebie - powiedziała przytłoczonym głosem.
  - Co robiłaś przez pozostałe czternaście lat? - Wiedziałem, że byłem ciekawski, ale pomyślałem, że to pierwsza i ostatnia moja rozmowa z kimś z poza Ziemi.
  - Pokutowałam w czyśćcu i oglądałam świat w wielu odcieniach - odpowiedziała radośnie, tak jakby sprawiło jej szczęście to, że ktoś się nią zainteresował.
  - Ciekawe, a po co tu jesteś? - Byłem trochę oschły, ale nic nie mogłem na to poradzić.
  - Damian, to, że jesteś teraz poza swoim ciałem nie dzieje się z przypadku. Bóg chce żebyś wybrał.
  - Wiem, że muszę wybrać między dobrem a złem, grzechem a zbawieniem, jednakże mam do ciebie inne pytanie; czy mogę wiedzieć, dlaczego mój ojciec, to znaczy Oskar Szymbor, chce mnie zabić? - odpowiedziałem niepewnie.
  - Jestem tu po to by ci to wytłumaczyć kochaniutki - oświadczyła siadając obok mnie. - Pewnego dnia razem z moim mężem i twoimi rodzicami wybrałam się do wesołego miasteczka. Była to jedna z niewielu atrakcji. Wsiedliśmy na kolejkę górską. Ja siedziałam obok twojego ojca, a twoja matka obok Oskara. Los sprawił, że zapomniałam zapiąć pasy bezpieczeństwa i wypadłam gdy kolejka pojechała w dół. Twoja mama była wtedy w ciąży i przeżyła ciężki szok gdy dostrzegła nieruchomą postać na ziemi. Zginęłam na miejscu przez własną głupotę. Od tamtego czasu Oskar obwiniał twojego ojca o to, że mnie nie upilnował i zanim przyszedłeś na świat, otruł go nadmiarem amfetaminy, którą twój tata spożywał dla podniesienia się na duchu. Twoja mama była w tym czasie bliska depresji, ale nie wiedziała, że jej mąż zginął przez Oskara. Ten zaopiekował się nią, po czym jak urodziła, zabrał jej ciebie i uważał cię za potomka zdrajcy i mordercy. - Przerwała na chwilę i spojrzała mi prosto w oczy. - Ożenił się z moją kuzynką, a twoja mama popadła w prostytucję. Na szczęście znalazła odpowiedniego mężczyznę i teraz godnie wychowuje Klarę. Gdy Oskar dowiedział się, że jego żona, czyli kobieta,która dotychczas cię wychowywała, zaszła w ciążę, wpadł w panikę, ale nie kazał jej dokonać aborcji. Barbara jest w tak samo wielkim niebezpieczeństwie co ty, ale on najpierw chce zabić ciebie, bo pragnie mnie pomścić. - Odetchnęła cicho. - Damian, teraz twoja kwestia. Czy pozwolisz by ten człowiek dalej zabijał ludzi? Wybór należy do ciebie. - Skinęła na mnie głową.
  Odwróciła się w stronę drzwi i rozpłynęła się w powietrzu.



Czytaj dalej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz