- Chcesz wracać? - zapytał oczekując szybkiej odpowiedzi.
- Ile zostało nam czasu?
- Nie wiele - odpowiedział zniecierpliwiony. - Musimy wracać.
- Jasne. Wracajmy - powiedziałem, jednak chciałem jeszcze odwiedzić Zuzę albo zobaczyć kiedy zaszła w ciążę i czy on ją do czegoś zmusił.
- Nie możemy już się cofnąć - przypomniał mi Anioł, a ja dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że on czytał mi w myślach.
- Wiem, przecież o nic cię nie proszę - oznajmiłem przychylnie.
- Dobra, powiem ci tylko tyle, że ona nie zrobiła tego na trzeźwo. Tego czy on był trzeźwy ci nie powiem - odparł z miną jakbym przyparł go do ściany, ale wcale tak nie było.
- Coś mi mówi, że wy, Anioły, nie potraficie kłamać. Dobrze myślę? - zagadnąłem, chociaż wiedziałem, że marnuję czas.
- Masz rację, ale nie masz czasu. Wrócimy do teraźniejszości to pogadamy - rzucił i zanim zdążyłem odpowiedzieć ścisnął moje ramię.
***
Gdy poczułem grunt pod nogami uświadomiłem sobie, że zamknąłem oczy. Otworzyłem je najszybciej jak tylko mogłem i ujrzałem, że stoję na posadzce w pomieszczeniu, w którym przebywało moje bezwładne ciało.
- To jak? Był trzeźwy? - zapytałem stojącego obok mnie Stróża.
- Czy ty musisz być taki uparty? - Podrapał się z tyłu głowy.
- Owszem, muszę.
- Był. - Machnął ręką z rezygnacją.
- Był co? Trzeźwy? Radość - sprawiała mi denerwowanie go.
- Tak! - krzyknął.
- Dziękuję. - Odruchowo spoważniałem, po czym poczułem na policzku łzę.
Łzy popłynęły z taką szybkością, że nie mogłem się powstrzymać. Tylko raz zdarzyło mi się tak płakać; ze szczęścia. Było to wtedy kiedy ogłoszono mnie najlepszym uczniem w szkole.
Byłem szczęśliwy. Dlaczego? Chyba po raz pierwszy uwierzyłem. Drugą opcją było to, że poczułem miłość, która biła od Anioła. On przecież zawsze mógł się ode mnie odsunąć i zamienić się z kimś innym, a jednak został i pomagał mi bez względu na to jak go denerwowałem.
- Dlaczego ze mną zostałeś? zapytałem przez łzy.
- O co pytasz?
- Pytam dlaczego nie odszedłeś ze względu na mój charakter.
- Bo jestem twoją dobrą stroną. Gdybym odszedł, a chyba wiesz, że mam takie wyjście. Zmieniłbyś się, bo albo miałbyś nowego stróża, który miałby cechy innego człowieka, albo nie otrzymałbyś innego, bo wyparłbyś się Boga.
- Nie jesteś taki zły - przyznałem z sarkazmem i szklanymi oczami.
- A ty wyglądasz jak małe dziecko. Przestań beczeć, bo ja też zacznę, poza ty jesteś Prymusem, a tacy nie zachowują się jak niemowlaki, jasne?
- Jak słońce!
Stanął przed oknem i obserwował wszystko wokół nas.
- I co teraz? - zapytałem dziwnie się czując.
- Oficjalnie oświadczam ci, że minęły dwa dni twojego życia - stwierdził po kilkusekundowym namyśle. - Mnie już tu nie ma. - I zniknął zostawiając po sobie złoty pył, który był tak samo błyszczący jak jego włosy.
Dwa dni - powtórzyłem w myślach. - Za kilka godzin zejdę z tego świata. Świetnie.
Pod wpływem nagłego impulsu padłem na kolana i patrząc na krzyż, wiszący nad drzwiami, zacząłem mówić modlitwę:
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
***
Wstałem na równe nogi, po czym bez zastanowienia położyłem się na łóżku; obok mojego ciała.
Rozmyślałem nad tym czy kiedykolwiek będę mógł znowu poczuć trawę pod bosymi stopami, czy będę mógł skosztować, moich ulubionych, miętowych lodów i czy będę mógł zobaczyć Bar i moją zastępczą mamę z uśmiechami na twarzach.
Myślami błądziłem po wydarzeniach z ostatnich dni. Analizowałem każdy dzień, każdą prawdę,, każde kłamstwo, aż w końcu doszedłem do wniosku, że warto żyć.
Tyle, że ja miałem problem; żeby żyć musiałem uwierzyć.
Uwierzyłem.
Znowu uklęknąłem przed krzyżem.
- Wierzę w jednego Boga, Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych. I w jednego Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego Jednorodzonego, który z Ojca jest zrodzony przed wszystkimi wiekami. Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego. Zrodzony a nie stworzony, współistotny Ojcu, a przez Niego wszystko się stało. On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba. I za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem. Ukrzyżowany również za nas, pod Poncjuszem Piłatem został umęczony i pogrzebany. I zmartwychwstał dnia trzeciego, jak oznajmia Pismo. I wstąpił do nieba; siedzi po prawicy Ojca. I powtórnie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych… - urwałem.
Sądzić żywych i umarłych - powtórzyłem w myślach, po czym przeżegnałem się, prawą ręką, i wstałem.
Zaczęłam chodzić po pomieszczeniu wte i z powrotem, rozmyślając nad ostatnim zdaniem.
- Jestem żywy? Umarłem? - zapytałem na głos.
W odpowiedzi usłyszałem pikanie aparatury. Dźwięk przechodził przeze mnie, a na ekranie pojawiły się trzy ciągłe linie, które sygnalizowały, że przestałem oddychać, moje ciśnienie zmniejszyło się do zera, a serce samo z siebie przestało bić. Umarłem.
Do sali wpadli kolejno lekarz, pielęgniarka i ksiądz.
Duchowny od razu w pośpiechu odpuszczał mi grzechy:
- Ja odpuszczam ci grzechy w imię Boga, Ojca Wszechmogącego - powiedział robiąc znak krzyża w powietrzu. - Sądziłem, że uwierzysz, Prymusie. Powodzenia w nowym życiu.
Pielęgniarka reanimowała mnie, a lekarz zlecał jakieś badania na aktywność mózgową czy coś w tym stylu.
- Jest w śmierci klinicznej! - krzyknął gdy przeczytał wynik na kartce, którą przyniósł mu jakiś młody pielęgniarz. - Jego mózg jeszcze reaguje. Jeszcze mamy szansę go wybudzić.
Śmierć kliniczna? Takie coś istnieje? - pytałem sam siebie. - Nigdy o czymś takim nie
słyszałem. Żyjemy, umieramy i nie powracamy do życia. To chyba główny proces życia człowieka, czyż nie?
Dla mnie pojęcie śmierci było równoważne ze stwierdzeniami jakiegoś lekarz: ,,zasypiasz jak śpiąca królewna, ale twój królewicz się nie zjawia”. Tak samo będzie ze mną?
Przypomniałem sobie też słowa mojego ojca: “Człowiek zasypia, albo ktoś mu w tym pomaga, ale już się nie budzi, bo stwierdza, iż nie ma potrzeby chodzić po ziemi”.
- Damian! Obudź się! - krzyczała pielęgniarka ze zdruzgotaną miną.
Wtedy w kącie pomieszczenia pojawiły się trzy postacie; pierwsza żona Oskara, mój ojciec, którego widziałem na ślubie oraz człowiek ubrany w sandały i białą szatę.
***
- Jak się czujesz Damian? - zapytał mężczyzna.
- Nie widzi pan? - zapytałem ze zdziwieniem. - Umieram!
- Nie chodzi mi oto jak czuje się twoje ciało, ale to jak czuje się twoja dusza, ale mniejsza o to. Wiem, że umierasz - oznajmił bardzo spokojnie. - Pewnie domyślasz się kim jest człowiek obok mnie. To twój ojciec Damianie; Sebastian Kancer.
Rzuciłem się ojcu w ramiona. Przenikaliśmy się nawzajem, ale mi było bardzo przyjemnie. Przytulałem mojego ojca; biologicznego ojca.
- Miło mi cię poznać synku. Jestem z ciebie bardzo dumny - przyznał z uśmiechem przeczesując mi włosy ręką.
Przytaknąłem mu i zwróciłem się do tajemniczego człowieka:
- Kim jesteś?
- Za prawdę, powiadam ci, że jestem tym, który siedzi po prawicy Boga, Ojca w Królestwie Niebieskim.
- Jezus… - wyszeptałem nie wierząc własnym oczom.
- Ojciec wysłał mnie, żeby upewnić się czy na pewno uwierzyłeś. - Padłem mu do kolan.
- Tak! - krzyknąłem pierwszy raz z taką pewnością swojego wyboru.
- W takim razie. Czy chcesz żyć? - zapytał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz