Rozdział Pierwszy - Spotkanie

  - Damian! - krzyknęła moja mama zbiegając po schodach do salonu.
  - Tak? - zapytałem trochę zdezorientowany.
  - Wiesz gdzie położyłam klucze do samochodu i dowód?
  - Na półce pod lustrem, mamo - odpowiedziałem ze śmiechem w głosie, bo mama zawsze zapomniała gdzie zostawiła swoje rzeczy.
  - Dziękuję! - podbiegła do mnie, pocałowała w policzek i porywając klucze wybiegła z domu.
     Wstałem z kanapy i wstąpiłem do kuchni, żeby wziąć drugie śniadanie, po czym wyszedłem z domu klucząc za sobą drzwi zapasowymi kluczami.
     W drodze do szkoły nie spotkałem żadnych znajomych mi osób, więc założyłem słuchawki i poszedłem w kierunku dworca, za którym znajdowała się moja szkoła.
     Skierowałem się na jedno z trzech boisk szkolnych. Moi koledzy jak zawsze siedzieli w krzakach i palili papierosy. Ja, na szczęście,  wyszedłem z nałogu dzięki mojej dziewczynie.
     Do szkoły wszedłem uśmiechnięty i od razu spostrzegłem moją Zuzę na ławce przy szatni.
     Uśmiechnęła się do mnie i poczekała aż odwieszę kurtkę na wieszak, po czym, gdy wychodziłem, podbiegła do mnie i cmoknęła w policzek.
     Pomimo tego, że byliśmy ze sobą prawie dwa lata, nie okazywaliśmy sobie miłości w miejscach publicznych, bo wiedzieliśmy, że niektórych wprowadza to w zakłopotanie, innych podnosi na duchu, a jeszcze innych przytłacza. Mieliśmy szacunek do ludzi, ale co najważniejsze, mieliśmy ten szacunek do siebie.
     Szliśmy razem trzymając się za ręce pod salę od biologii i tam usiedliśmy czekając na dzwonek.
  - Jak ci minął weekend? - zapytałem, bo nudziła mnie cisza między nami, tak jakby coś się działo.
  - Byłam u babci, przecież wiesz - odpowiedziała nieco smutnym tonem.
  - I jak ona się czuje? - Szczerze? Nie wierzyłem jej. Dlaczego? Nie wiem, ale coś mi nie pasowało.
  - Jest lepiej, może jutro wypuszczą ją ze szpitala i wróci do domu - oznajmiła, a ja byłem nieco zdziwiony, bo Zuza nie wspominała mi o tym, że jej babcia przebywa w szpitalu. Jednak postanowiłem nie zwracać na to uwagi i później odwiedzić babcię mojej dziewczyny.
  - Cieszę się. Po szkole mam jechać z ojcem oglądać nowy samochód. Nie zechciałabyś zabrać się ze mną?  Wiesz, że nudzi mnie takie chodzenie i szukanie wiatru w polu. - Chciałem jakoś poprawić jej humor, moim towarzystwem, który ostatnio dziwnie się pogorszył.
  - Jasne, tylko będę musiała zadzwonić do mamy, żeby się nie denerwowała - przytaknęła, a ja z troską pocałowałem ją w czoło.
  - Damian! - krzyknęła moja młodsza siostra stojąca pięć metrów dalej. Nigdy nie podchodziła gdy ja i Zuza siedzieliśmy razem; nauczyłem ją, że w takich sytuacjach się nie przeszkadza, a ona wzięła sobie to do serca.
  - Zaraz wracam - powiedziałem do mojej dziewczyny wstając.
     Podszedłem do mojej dwunastoletniej siostry. Jej małe niebieskie oczy wpatrywały się we mnie jak w obrazek.
  - Słucham - powiedziałem grzecznie.
  - Mama powiedziała mi, że dzisiaj muszę zostać u niej, bo ty będziesz u taty - oświadczyła stłumionym tonem.
  - Myślałem, że pobędziemy trochę razem, spotykamy się tylko w szkole - stwierdziłem zdruzgotany. Nienawidziłem kiedy moja siostra była smutna.
  - Rozumiem, ale w następnym tygodniu wujek Maks zabiera nas do siebie na kilka dni, zapomniałeś? - zapytała rozpromieniona.
  - Prawda, Bar. To zobaczymy się dzisiaj po szkole, tak?
  - Tak. Kocham cię braciszku - powiedziała przytulając się do mnie.
  - Ja ciebie też, Basiu.
  - Damian! - krzyknęła oburzona.
  - Co? - zapytałem chociaż doskonale wiedziałem o co jej chodziło.
  - Nie mów do mnie - Basiu! Jestem Barbara, w skrócie Bar - oznajmiła oschłym tonem.
  - Wiem, kochanie - pocałowałem ją leciutko w czoło. - Trzymaj się!
     Odszedłem czując na sobie jej dziecinny uśmieszek. Chociaż musiałem stwierdzić, że ona już dorasta, a ja nic nie mogłem na to poradzić.
  - I jak ona się czuje? - zagadnęła Zuza gdy usiadłem obok niej.
  - Trzyma się, chociaż widać, że dalej ją to boli - oznajmiłem rozmyślając nad tym jakby to było gdyby nasi rodzice znowu byli razem.
  - A ty?
  - Co ja?
  - Jak się czujesz po tym wszystkim? - zapytała pełna współczucia wpatrując się we mnie zielono-niebieskimi oczami.
  - Pogodziłem się z tym, że nic nie poradzę na to, że moi rodzice nie są już razem. Przestali się kochać i tyle. Nikt na to nie wpłynie - odpowiedziałem trochę podburzony.
  - No jasne, wyuczona kwestia, a kiedy mi powiesz jak jest na prawdę?
  - Kiedy przyjdzie na to czas - stwierdziłem, a gdy Zuza rzuciła mi spojrzenie pełne sprzeciwu i chciała się odezwać, zadzwonił dzwonek.
     Dzięki Bogu - pomyślałem podając jej rękę, żeby wstała.
     Pierwsze trzy lekcje rozmyślałem nad tym co na prawdę czuję.
     W pewnym sensie byłem zły, smutny i rozczarowany tym, że nie jesteśmy już rodziną, ale z drugiej strony cieszyłem się, że rodzice już się nie kochają, że ojciec nie bije już mamy, że moja siostra nie płacze w każdej wolnej chwili, bo mama całą pogardę do taty wyładowywała na niej.
     Gdy rodzice złożyli pozew o rozwód ludzie zaczęli mówić mi, że jestem „między młotem a kowadłem”. Wcale tak nie było, ja od początku wiedziałem, że tata ma ze mną jakiś problem, że mnie nienawidzi, ale nigdy nie dowiedziałem się dlaczego i nie zbierało się na to, że ktoś miałby mi to powiedzieć. Poza tym moja siostra nie zostałaby z mamą, bo ona się nad nią znęcała, a ja pomimo tego,  że chciałem uciec od tego wszystkiego jak najdalej, zostałem. Nie mogłem pozwolić na to, by moja mama została sama…
    Z rozmyśleń wyrwał mnie nauczyciel od historii, który kładąc na mojej ławce sprawdzian, przyglądał mi się badawczo.
  - Coś nie tak, proszę pana? - zapytałem patrząc mu w oczy.
  - Oczywiście, że tak, Damianie. Napisałeś najlepiej z klasy. Gratulacje - odpowiedział pełen entuzjazmu.
  - Dziękuję - oznajmiłem wkładając kciuki do kieszeni.
     Historia zakończyła się kilkoma posępnymi minami moich kolegów, spowodowane najprawdopodobniej tym, że mieli gorsze oceny ode mnie.
    Wyszedłem z klasy i udałem się do szatni. Czekali tam na mnie chłopcy z równoległych klas, którzy trenowali ze mną piłkę siatkową.
  - Prymus! - krzyknęli na powitanie. Nazywali mnie tak wszyscy, prócz Zuzy, kilku nauczycieli i połowy rodziny.
  - No cześć,  jak trening? - zapytałem podając każdemu rękę.
  - Wspaniale - odpowiedział Cymbał - Aleksander Kwas.
  - Następny czwartek; dziesiąta rano, meczyk mój drogi - dorzucił Klepak - Szymon Budzisz.
  - Jasne - odparłem udając, że nie zapomniałem, bo tak na prawdę Zuza była moim chodzącym kalendarzem i pamiętała wszystko za mnie.
  - Pamiętaj, że dzisiaj jest spotkanie - upomniał mnie Chemia - Henio Zuchwała.
  - Znowu? - otworzyłem szeroko oczy. Nienawidziłem spotkań przygotowujących do bierzmowania. One były takie nudne i nic nie warte…
  - Ej, one są co tydzień, a nie codziennie. Poza tym w zeszłym tygodniu nie było, bo ksiądz miał grypę - stwierdził Klepak.
  - Faktycznie - oznajmiłem, ale i tak nie chciało mi się chodzić do tego durnego kościoła. Gdyby nie matka wcale nie podchodziłbym do bierzmowania.
  - Chłopcy! Na salę za pięć minut! - Rozległ się twardy głos trenera.
  - Jasne! - odkrzyknęliśmy chórem, a ja zacząłem się przebierać.
     Po dwugodzinnym treningu pożegnałem się z kolegami oraz z moją dziewczyną i ruszyłem szybko w kierunku domu, bo chciałem mieć już te głupie zakupy za sobą.
     W drodze do domu, odebrałem telefon od Zuzy. Powiedziała, że nie może mi towarzyszyć, bo właśnie jedzie do szpitala do babci. Ja nie nalegałem. Poprosiłem tylko, żeby ją pozdrowiła i rozłączając się zawróciłem, by odwiedzić jej babcię. Wiedziałem, że zaufanie w związku to podstawa, ale wolałem wiedzieć czy moja dziewczyna mnie nie oszukuje.
     Babcia Zuzy siedziała na ganku na bujanym krześle i rozmawiała ze swoją sąsiadką. Otworzyłem małą furtkę i podszedłem się przywitać. Nie zrobiłbym tego gdyby nie zauważyła mnie jak przechodziłem.
  - Witaj kochanieńki, jak tam u Zuzanki? Ostatnio moja wnusia wcale się do mnie nie odzywa - przywitała mnie miłym, babcinym głosem.
     I tu cię mam kochanie - stwierdziłem w myślach opierając się o futrynę drzwi wejściowych.
  - U niej wszystko w porządku, a jak u pani? - zapytałem grzecznie.
  - Powiem ci, że całkiem dobrze. Kilka tygodni temu wróciłam z sanatorium. Czuję się zdrowa jak ryba.
  - Cieszę się - uśmiechnąłem się do niej szczerze. - Niestety muszę już lecieć, spieszę się na spotkanie w sprawie zawodów. Bardzo mi przykro, że nie mogę zostać na herbacie.
  - Oj, nic nie szkodzi. Leć, leć,  bo jeszcze się spóźnisz. Pozdrów Zuzę i następnym razem zostań trochę dłużej - powiedziała rozpromieniona
  - Oczywiście. Do widzenia! - krzyknąłem zamykając za sobą furtkę.
  - Jak ja zazdroszczę tej twojej wnuczce - oznajmiła kobieta siedzącą z babcią Zuzy gdy zniknąłem im z pola widzenia.
  - Damian to złoty chłopak. Na prawdę życzę im szczęścia - odpowiedziała starsza kobieta.
     Zrobiło mi się ciepło na sercu gdy słyszałem tak dobrane słowa płynące prosto z serca. Jednak nie mogłem poradzić sobie z faktem, że moja dziewczyna tak mnie okłamała. Chyba myślała, że się nie dowiem. Ja jednak nie dawałem za wygraną i postanowiłem, że jej o tym nie powiem, no chyba, że ona sama się przyzna.
     Doszedłem już do domu i zauważyłem, że samochód mojego ojca stoi na podjeździe, a on czeka na mnie w środku z otwartym oknem. Palił papierosa, pewnie ze zniecierpliwienia, bo spóźniłem się co najmniej piętnaście minut.
     Przez chwilę zastanawiałem się dlaczego nie wejdzie do środka, ale później przypomniałem sobie, że ma sądowy zakaz zbliżania się do mamy. Najwyraźniej go przestrzegał.
     Szybkim ruchem wszedłem na moje podwórko i wrzuciłem plecak na werandę z nadzieją, że mama go zauważy. Wsiadłem do auta udając zmęczenie biegiem.
  - Jak się masz, synu? - zapytał wywalając resztę papierosa przez okno; wiedział, że nienawidzę jak ktoś przy mnie pali.
  - A jak sądzisz? - odpowiedziałem oschle.
  - Jezu, jeszcze ci nie przeszło?
  - Dlaczego wypowiadasz imię kogoś w kogo nie wierzysz? - Zmieniłem temat, by jeszcze bardziej mu dopiec. Mój ojciec był ateistą i nienawidził rozmawiać o religii.
  - Dlaczego zadajesz pytania, na które znasz odpowiedź?
  - Żeby mieć pewność, że mam rację - oświadczyłem z triumfem w głosie.
  - Skończ - uciął krótko naszą skromną rozmowę, a ja zacząłem zastanawiać się jak on czułby się gdyby musiał patrzeć jak jego ojciec bije matkę za to, że, na przykład, nie dostał awansu w pracy.
     Resztę drogi do salonu samochodowego jechaliśmy bez wymieniania jakiegokolwiek zdania.
     Gdyby Bar nie musiała zostać z mamą miałbym chociaż z kimś rozmawiać - stwierdziłem w myślach gdy wysiadaliśmy z samochodu.
     Po kilku godzinach ojciec wybrał w końcu auto; czarnego poloneza z niebieskimi felgami. Lubił bawić się kolorami.
  - I jak, bierzemy go? - Nieco zdziwiłem się tym pytaniem, bo ojciec zawsze sam wiedział co jest najlepsze i nigdy nie pytał nikogo, a w szczególności mnie, o zdanie.
     Zdecydowałem się jednak dorzucić coś od siebie do tego samochodu:
  - Wolałbym jednak, żeby felgi były granatowe.
  - Dobrze myślisz synu. - Poklepał mnie po plecach i zwrócił się do pracowników salonu - Panowie! Mogę do tego auta granatowe felgi?
  - Jasne - odkrzyknął mu wysoki blondyn.
  - Wspaniale! - stwierdził tata klaszcząc w ręce. - Poproszę granatowe dla tego maleństwa.
     Otworzyłem szeroko oczy. Nie mogłem uwierzyć w to, że ojciec przyznał mi rację; niemożliwe.
     Po uregulowaniu wszystkich formalności pojechaliśmy do domu ojca jego beżowym sedanem. Bardzo lubiłem to auto. Pamiętam, że jak byłem mały nigdy nie chciałem z niego wychodzić. No, ale czasy się zmieniły. Po nowego poloneza mieliśmy przyjechać następnego dnia rano.
     Szybko zjadłem obiad, bo w trakcie powrotu do domu przypomniało mi się, że dzisiaj jest to głupie spotkanie. Ruszyłem w stronę kościoła.
     Rozmyślałem o ty co ukrywa przede mną Zuza. 
Dlaczego ona kłamie?
Co chce tym osiągnąć?
Jakie będą tego skutki?
    Przerwałem wyliczanie pytań w mojej głowie, bo stanąłem przed wejściem do kościoła. Przypomniało mi się, że gdy byłem mały chciałem zamieszkać w kościele, bo nigdy w życiu nie widziałem tak dużych drzwi.
     Uśmiechnąłem się mimowolnie na myśl o wspomnieniu z dzieciństwa i wkroczyłem do środka.
     Przeżegnałem się lewą ręką; robiłem tak, bo chciałem być inny, może mniej posłuszny.
     Usiadłem w środkowym rzędzie, byłem schowany w tłumie “wierzących” ludzi.
    Ksiądz znowu mówił o tym, że Bóg nas kocha pomimo tego, że jesteśmy grzesznikami. Bla, bla, bla… Opowiadał jakieś historie wyssane z palca, ale jednak jedno zdanie do mnie trafiło; wyrwało mnie z moich rozważań nad życiem.


„Ten kto chodź raz ujrzał Boga,
nie ma prawa żyć na tym świecie.”


     Zdziwiłem się, że tylko te słowa zostały mi w głowie, ale skojarzyły mi się z pewnym fragmentem biblii, który czytała mi kiedyś mama.
     Wracając do domu ojca cały czas o tym myślałem.
     Przecież nie możliwe byłoby to, żebym zobaczył coś lub kogoś w co nawet nie wierzę - stwierdziłem po chwili kłótni myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz